To miłe po ponad dziesięciu latach znowu znaleźć się w Łomży, mieście mojego dzieciństwa. Często o tym myślałam patrząc przez okno na zamglone ulice Reading, miasta w którym mieszkam prawie od początku, gdy przybyłam do Anglii. To duże miasto. Ma ponad 200 tys. mieszkańców. Jest sporym ośrodkiem przemysłowym. Ja pracuję jako opiekunka do dzieci. Zajęcie jak każde, ma swoje plusy i minusy, choć czasami trzeba się uzbroić w ogromną cierpliwość. No cóż, dzieci jak dzieci, wszędzie takie same. Albo bardzo podobne. Często chcą bym opowiedziała im o swoim kraju i o mieście, w którym się urodziłam. I wiecie co? To działa. Słuchają z zaciekawieniem, czasami zadają pytania, ale przede wszystkim są spokojne i ciche, a ja mam frajdę bo myślami wracam do Łomży. Ale dziś naprawdę tu jestem!
– Wstajemy, śniadanie – słyszę dobiegający z kuchni głos mojej przyjaciółki Ani. To u niej i u jej męża Darka zatrzymałam się na kilka dni. Brat Jarek, który mieszkał niedaleko rzeki w starym domku po rodzicach, przeprowadził się na południe Polski. Pojechał tam za dziewczyną. Teraz są małżeństwem, mają dwójkę dzieci, mieszkanie z widokiem na góry, pracę. Domek po rodzicach sprzedaliśmy. Ale ja mam u kogo się zatrzymać w Łomży. Przyjaźnie szkolne są wieczne.
Po śniadaniu mała czarna i jak to dziewuchy – hajda na miasto, sklepy czekają. Na pierwszy ogień wzięłyśmy to centrum handlowe, o którym pisałam w poprzednim odcinku, to gdzie wcześniej była jednostka wojskowa. Robi wrażenie. Przed sklepami duży parking, nie ma problemu ze znalezieniem miejsca. Zanim obeszłyśmy wszystkie sklepy minęły ponad dwie godziny. Kupiłyśmy parę drobiazgów dla dzieciaków Ani i Darka, no i dla mojej dwójki, którą opiekuję się na co dzień w Reading. Na pewno się ucieszą. Trochę zmęczone przysiadłyśmy w Black Sheep na kawę i obiecane ciastka. Ale klimat. Takiego czegoś, gdy wyjeżdżałam w Łomży nie było.
Po Aleja Park, bo jak powiedziała mi Ania, tak nazywa się to centrum handlowe, które obeszłyśmy, obrałyśmy azymut na galerię Veneda. Jak wyjeżdżałam to ją budowali. Jest się czym pochwalić. Duży obiekt i znowu dużo miejsca do parkowania. Tutaj też czas szybko nam zleciał. Szybko też wydałyśmy znowu trochę grosza. Głównie ja zaszalałam, ale chciałam coś kupić Ani i Darkowi. Każdemu po butelce. Ani dobrych perfum, a Darkowi… domyślacie się czego. Gdy wsiadałyśmy do samochodu poprosiłam Anię, żebyśmy podjechały jeszcze na Stary Rynek, od Hali Targowej. Zawsze lubiłam chodzić po tych sklepikach. A tymczasem słyszę:
– Kochana, Hali Targowej już nie ma.
– Jak to? – pytam zdziwiona. – W Łomży na Rynku nie ma hali targowej? Co się stało?
– Teraz mamy Halę Kultury. Wybierzemy się tam w sobotę, będą jakieś występy na rynku, to przy okazji zobaczysz jak teraz wygląda dawna Hala Targowa. Teraz to już inna epoka – dodała moja przyjaciółka akcentując słowa “inna epoka”.
– A ten przewracający się sklep przy światłach na Legionów jest? – spytałam niepewnie.
– Jest – uspokoiła mnie Ania. Wie, że zawsze lubiłam tam chodzić i oglądać ciuchy.
Tak minęło mi pierwsze po ponad dziesięciu latach przedpołudnie spędzone w gronie przyjaciół w moim rodzinnym mieście Łomży. I powiem Wam w sekrecie – Łomża jest OK!
Can you be more specific about the content of your article? After reading it, I still have some doubts. Hope you can help me.
Can you be more specific about the content of your article? After reading it, I still have some doubts. Hope you can help me.